HAFTY RICHELIEU I TRADYCJA RODZINNA
Wiadomość przeniesiona do archiwum
wystawa prac wykonanych szydełkiem przez Helenę Zabielską oraz hafty jej córe - Reginy Pisarskiej i Stefanii Jagodzińskiej
Haft richelieu pochodzi z Włoch, z okolic Wenecji, dlatego nazywa się również haftem weneckim. W XVII wieku rozpowszechnił się we Francji, szczególnie na dworze Ludwika XII. Książę Armand Jean Richelieu, kardynał, pierwszy minister Ludwika XIII otrzymał podobno specjalne pozwolenie na przyozdabianie ubiorów tym haftem, który później nazwano od jego nazwiska haftem richelieu. Nazwa ta przetrwała do dzisiejszych czasów. Z Francji haft richelieu rozprzestrzenił się po innych krajach Europy, a na przełomie XIX i XX wieku był bardzo modny w Polsce. Zdobiono nim, szczególnie w zamożnych domach, bielizne pościelową i stołową.
Klasyczny haft richelieu jest biały lub jednobarwny.
Na wystawie zaprezentowano łącznie 150 prac rękodzieła H. Zabielskiej oraz jej córek – R. Pisarskiej i S. Jagodzińskiej. Młodsi członkowie rodziny bardzo sobie cenią sztukę haftu i przejmują te umiejętności.
Jeszcze w pierwszej połowie XX w. w polskich domach na wsi zimą kobiety przędły, tkały na krosnach, szyły. Potem przemysł wyeliminował konieczność wytwarzania przędzy i tkanin w domu. Współcześnie maszyny mogą wszystko. Niewiele jest już rodzin w których tradycja rękodzieła tak skutecznie przekazywana jest z pokolenia na pokolenie jak w przypadku drozdowianek, sióstr Reginy Pisarskiej i Stefanii Jagodzińskiej (z Zabielskich). Ich babcia Karolina Lipińska pięknie tkała na krosnach. Mama Helena robiła serwetki szydełkiem. Siostra mamy Maria Knapik (z Lipińskich) haftowała haftem richelieu. Druga ciocia, siostra taty Janina Malek (z Zabielskich) była krawcową i haftowała. W dziełach sióstr przetrwało to czego nauczyły się w rodzinie, ale też wpływy drozdowskiego dworu. Miały bowiem bliski kontakt z p. Wacławą Lignowską i p. Zofią Bandachową (z Pisarskich) pracującymi i haftującymi we dworze. Reginę (ur. 13.05.1924) od najmłodszych lat pociągało szycie. Mając 16 lat sprawnie szyła i haftowała. Za to Stenia (ur. 28.05.1926) „nie miała chęci do krawiectwa, igły i wyszywania” przysparzając tym zmartwienia matce. Jednak już jako 10-letnia dziewczynka doskonale radziła sobie z trudnym prasowaniem żelazkiem na węgle. Dzieciństwo upływało spokojnie w rodzinnym domu przy ulicy Głównej. Ojciec jako stelmach czuwał we własnym zakładziku nad wyrobem wozów, bryczek, „cygańskich wagonów”, a matka wychowywała pięcioro dzieci, zajmowała się prowadzeniem domu i niedużego gospodarstwa. II wojna światowa obróciła to wszystko w niwecz. W czerwcu 1943 najstarszy 21-letni brat Zdzisław zmarł gdyż nie było możliwości zdobycia koniecznych leków. Dwa miesiące później w sierpniu 18-letnia Renia została wysłana do pracy na rzecz III Rzeszy. Znalazła się 50 km od Kłajpedy w miasteczku Heydekrug. Pracowała tam jako krawcowa dla niemieckiej rodziny nadzorcy tamtejszej fabryki przetwórstwa spożywczego. Igłą i maszyną do szycia posługiwała się sprawnie, ale nigdy dotąd nie robiła samodzielnie wykrojów. Tymczasem należało uszyć suknię z eleganckiej tkaniny. Młodziutką krawcową ratowało w trudnych sytuacjach zawierzenie Bogu i modlitwa. Przeżegnała się, skroiła materiał... Ważne było duchowe wsparcie z domu i listy, które Stenia pisała niemal codziennie. Tymczasem w Drozdowie wojna zbierała swoje żniwo. W 1944 r Niemcy zajęli wieś i rodzina musiała pospiesznie ewakuować się. Zamieszkali w miejscowości Guty. Panował tam tyfus. 30 listopada choroba zabrała 18-letniego Franka. Stenię i trzeciego z braci Antosia trawiła gorączka. Zrozpaczony ojciec przewiózł ich do Jedwabnego. Tymczasem Niemcy wycofując się z Drozdowa polewali budynki benzyną i podpalali. Z rodzinnego domu zostały tylko dwa kominy i siedzące na nich gołębie nieżyjącego już Franka. Zabudowania Zabielskich paliły się mocnym ogniem i najdłużej bo płonęły zapasy dobrego, dębowego drewna, zgromadzonego przez ojca jako materiał na wozy i bryczki. Życie dwójki chorych dzieci wisiało na włosku. Rodzina stanęła jakby nad przepaścią. Dom w którym zamieszkali w Jedwabnem znalazł się dosłownie na linii frontu i omal wszyscy nie zginęli. Kiedy najgorsze minęło i gdy dzieci jakoś wyzdrowiały wrócili do Drozdowa. Znaleźli tu schronienie w ocalałym Dworze Górnym wraz z ok. 20 innymi rodzinami. W dwa dni później dołączyła chora na tyfus Regina. Rodzina niemieckiego przedsiębiorcy uciekając przed nadchodzącym frontem chciała zabrać Polkę ze sobą do Hamburga. Ona jednak marzyła o powrocie do domu. W Nowym Mieście pożegnała ich i z grupą innych Polaków pieszo ruszyła do Drozdowa. W Olsztynie zatrzymali ich Rosjanie. Dziewczęta na klęczkach, płacząc ubłagały tamtejszego oficera o ocalenie przed żołnierzami. Szczęśliwie udało się wyjść z Olsztyna ale pozostały tam dokumenty Reginy. W Mławie inny rosyjski oficer przystawiał jej lufę do skroni oskarżając, że jest niemieckim szpiegiem i wrogiem ludu. Przetrwała to jakoś z postawą, że gotowa jest zginąć choć jest niewinna. Grupa Polaków z którymi wędrowała czekała na nią przed budynkiem oświadczając, że bez niej nie odejdą. Odniosło to dobry skutek. Sowiecki oficer wypisał dziewczynie przepustkę, ale przed wyjściem kazał zdjąć z nóg buty. Od Mławy szła właściwie boso bo jej porządne obuwie w środku zimy, w styczniu przywłaszczył sobie przedstawiciel Armii Czerwonej. Po zamarzniętej Narwi i wąską ścieżyną między minami dotarła wreszcie do swoich. Pięć tygodni młody organizm zmagał się potem z ciężką chorobą. Podstawą wyżywienia były wtedy zmarznięte ziemniaki czy buraki pieczone na blacie kuchenki. Nie było żadnych leków. Renia nie mogła jeść. Piła trochę czarnej, gorzkiej kawy zbożowej, trzymanej pod pierzyną na łóżku żeby napój nie zamarzł w kubku. Szczęśliwie jednak wyzdrowiała. Szła wiosna a z nią nadzieja na koniec wojny, na nowe życie. Panny Zabielskie wkrótce wybrały sobie przyszłych mężów. Regina wyszła za Józefa Pisarskiego, którego ojciec pracował przy browarze, a siostra (p. Bandachowa) we dworze. Tu spotkały się i zaczęły wzajemnie przenikać wpływy dworu i talentu. Żyła wtedy jeszcze p. Wacława Lignowska, mistrzyni haftu. Osoba pod kierunkiem której we dworze dziewczęta uczyły się haftować (w tym p. Bandachowa), pracowały między innymi nad wykonaniem szat liturgicznych do kościoła parafialnego. Bezpośrednie sąsiedztwo domów ułatwiało częste spotkania. Pani Regina szyła potrzebne ubrania zarówno dla p. Wacławy jak też dla p. Marii Niklewiczowej. W trakcie tych kontaktów panie wymieniały się umiejętnościami w haftowaniu. Regina sama projektowała wzory a inne umiała w sposób praktyczny ulepszyć.
Trudne powojenne czasy obydwie siostry przywołują jednak z ogromną radością. Z wielkim uznaniem wspominają ks. Kazimierza Cwalinę jako wspaniałego wychowawcę i przyjaciela młodzieży. Proboszcz bolał nad tym, że młodzi giną od min i szukał sposobu aby ich czymś skutecznie zająć odciągając od zaminowanych miejsc. Tak zaistniał w Drozdowie teatr, którego sercem była p. Bandachowa. Wystawiane w Drozdowie i okolicznych miejscowościach komedyjki i sztuki (na które trzeba było mieć zgodę władz) dawały młodzieży ogromną satysfakcję. Powstał też chór prowadzony przez organistę Stanisława Krupko. W chórze śpiewało ponad 20 osób znających osiem opraw muzycznych do różnych liturgii po łacinie. Obydwie siostry występowały w przedstawieniach i śpiewały w sopranach. Oprawy muzyczne procesji Bożego Ciała były tak kunsztowne i daleko niesione doliną, że mieszkańcy Siemienia wychodzili z domów żeby posłuchać.
Z haftowaniem richelieu Stefanii rzecz miała się następująco: Już jako stateczna pani własnego domu potrzebowała trzech serwetek na modną wtedy toaletkę. Poprosiła siostrę. Regina oświadczyła, że najwyżej może odrysować jej wzór ale resztę musi zrobić sama. Od tych trzech serwetek poszło dalej i dalej a efekty są zdumiewająco piękne. Na pytanie jak znajdowały czas na haftowanie przy tylu obowiązkach z prowadzeniem gospodarstwa, domu, opieką nad chorymi rodzicami, dziećmi p. Regina odpowiada: „Jak miałam jakiś stres i kłopoty to wtedy siadałam i zaczynałam haftować”. Kłopotów było wiele, dużo też powstało tych igłą malowanych dzieł sztuki. Wędrowały potem w formie prezentów do najbliższych i w Polskę, ale też do USA i Grecji. Często pojedyncze, unikalne egzemplarze powstałe w oparciu o własnoręcznie naszkicowany wzór.
Z pięciu córek p. Reginy najlepiej haftuje Anna Ostrowska. Wnuczki również interesują się i próbują haftować. Oto maleńkie streszczenie z pracowitego, skromnego, głęboko dobrego życia pań Reginy i Stefanii. Chciałoby się powiedzieć lekcja pokory dla nas narzekających często na dzisiejsze zaganiane i zestresowane czasy.
Tekst: Teresa Grużewska
Sponsorzy wystawy:
Mieszkańcy Drozdowa
Gabs Foto Express
Klasyczny haft richelieu jest biały lub jednobarwny.
Na wystawie zaprezentowano łącznie 150 prac rękodzieła H. Zabielskiej oraz jej córek – R. Pisarskiej i S. Jagodzińskiej. Młodsi członkowie rodziny bardzo sobie cenią sztukę haftu i przejmują te umiejętności.
Jeszcze w pierwszej połowie XX w. w polskich domach na wsi zimą kobiety przędły, tkały na krosnach, szyły. Potem przemysł wyeliminował konieczność wytwarzania przędzy i tkanin w domu. Współcześnie maszyny mogą wszystko. Niewiele jest już rodzin w których tradycja rękodzieła tak skutecznie przekazywana jest z pokolenia na pokolenie jak w przypadku drozdowianek, sióstr Reginy Pisarskiej i Stefanii Jagodzińskiej (z Zabielskich). Ich babcia Karolina Lipińska pięknie tkała na krosnach. Mama Helena robiła serwetki szydełkiem. Siostra mamy Maria Knapik (z Lipińskich) haftowała haftem richelieu. Druga ciocia, siostra taty Janina Malek (z Zabielskich) była krawcową i haftowała. W dziełach sióstr przetrwało to czego nauczyły się w rodzinie, ale też wpływy drozdowskiego dworu. Miały bowiem bliski kontakt z p. Wacławą Lignowską i p. Zofią Bandachową (z Pisarskich) pracującymi i haftującymi we dworze. Reginę (ur. 13.05.1924) od najmłodszych lat pociągało szycie. Mając 16 lat sprawnie szyła i haftowała. Za to Stenia (ur. 28.05.1926) „nie miała chęci do krawiectwa, igły i wyszywania” przysparzając tym zmartwienia matce. Jednak już jako 10-letnia dziewczynka doskonale radziła sobie z trudnym prasowaniem żelazkiem na węgle. Dzieciństwo upływało spokojnie w rodzinnym domu przy ulicy Głównej. Ojciec jako stelmach czuwał we własnym zakładziku nad wyrobem wozów, bryczek, „cygańskich wagonów”, a matka wychowywała pięcioro dzieci, zajmowała się prowadzeniem domu i niedużego gospodarstwa. II wojna światowa obróciła to wszystko w niwecz. W czerwcu 1943 najstarszy 21-letni brat Zdzisław zmarł gdyż nie było możliwości zdobycia koniecznych leków. Dwa miesiące później w sierpniu 18-letnia Renia została wysłana do pracy na rzecz III Rzeszy. Znalazła się 50 km od Kłajpedy w miasteczku Heydekrug. Pracowała tam jako krawcowa dla niemieckiej rodziny nadzorcy tamtejszej fabryki przetwórstwa spożywczego. Igłą i maszyną do szycia posługiwała się sprawnie, ale nigdy dotąd nie robiła samodzielnie wykrojów. Tymczasem należało uszyć suknię z eleganckiej tkaniny. Młodziutką krawcową ratowało w trudnych sytuacjach zawierzenie Bogu i modlitwa. Przeżegnała się, skroiła materiał... Ważne było duchowe wsparcie z domu i listy, które Stenia pisała niemal codziennie. Tymczasem w Drozdowie wojna zbierała swoje żniwo. W 1944 r Niemcy zajęli wieś i rodzina musiała pospiesznie ewakuować się. Zamieszkali w miejscowości Guty. Panował tam tyfus. 30 listopada choroba zabrała 18-letniego Franka. Stenię i trzeciego z braci Antosia trawiła gorączka. Zrozpaczony ojciec przewiózł ich do Jedwabnego. Tymczasem Niemcy wycofując się z Drozdowa polewali budynki benzyną i podpalali. Z rodzinnego domu zostały tylko dwa kominy i siedzące na nich gołębie nieżyjącego już Franka. Zabudowania Zabielskich paliły się mocnym ogniem i najdłużej bo płonęły zapasy dobrego, dębowego drewna, zgromadzonego przez ojca jako materiał na wozy i bryczki. Życie dwójki chorych dzieci wisiało na włosku. Rodzina stanęła jakby nad przepaścią. Dom w którym zamieszkali w Jedwabnem znalazł się dosłownie na linii frontu i omal wszyscy nie zginęli. Kiedy najgorsze minęło i gdy dzieci jakoś wyzdrowiały wrócili do Drozdowa. Znaleźli tu schronienie w ocalałym Dworze Górnym wraz z ok. 20 innymi rodzinami. W dwa dni później dołączyła chora na tyfus Regina. Rodzina niemieckiego przedsiębiorcy uciekając przed nadchodzącym frontem chciała zabrać Polkę ze sobą do Hamburga. Ona jednak marzyła o powrocie do domu. W Nowym Mieście pożegnała ich i z grupą innych Polaków pieszo ruszyła do Drozdowa. W Olsztynie zatrzymali ich Rosjanie. Dziewczęta na klęczkach, płacząc ubłagały tamtejszego oficera o ocalenie przed żołnierzami. Szczęśliwie udało się wyjść z Olsztyna ale pozostały tam dokumenty Reginy. W Mławie inny rosyjski oficer przystawiał jej lufę do skroni oskarżając, że jest niemieckim szpiegiem i wrogiem ludu. Przetrwała to jakoś z postawą, że gotowa jest zginąć choć jest niewinna. Grupa Polaków z którymi wędrowała czekała na nią przed budynkiem oświadczając, że bez niej nie odejdą. Odniosło to dobry skutek. Sowiecki oficer wypisał dziewczynie przepustkę, ale przed wyjściem kazał zdjąć z nóg buty. Od Mławy szła właściwie boso bo jej porządne obuwie w środku zimy, w styczniu przywłaszczył sobie przedstawiciel Armii Czerwonej. Po zamarzniętej Narwi i wąską ścieżyną między minami dotarła wreszcie do swoich. Pięć tygodni młody organizm zmagał się potem z ciężką chorobą. Podstawą wyżywienia były wtedy zmarznięte ziemniaki czy buraki pieczone na blacie kuchenki. Nie było żadnych leków. Renia nie mogła jeść. Piła trochę czarnej, gorzkiej kawy zbożowej, trzymanej pod pierzyną na łóżku żeby napój nie zamarzł w kubku. Szczęśliwie jednak wyzdrowiała. Szła wiosna a z nią nadzieja na koniec wojny, na nowe życie. Panny Zabielskie wkrótce wybrały sobie przyszłych mężów. Regina wyszła za Józefa Pisarskiego, którego ojciec pracował przy browarze, a siostra (p. Bandachowa) we dworze. Tu spotkały się i zaczęły wzajemnie przenikać wpływy dworu i talentu. Żyła wtedy jeszcze p. Wacława Lignowska, mistrzyni haftu. Osoba pod kierunkiem której we dworze dziewczęta uczyły się haftować (w tym p. Bandachowa), pracowały między innymi nad wykonaniem szat liturgicznych do kościoła parafialnego. Bezpośrednie sąsiedztwo domów ułatwiało częste spotkania. Pani Regina szyła potrzebne ubrania zarówno dla p. Wacławy jak też dla p. Marii Niklewiczowej. W trakcie tych kontaktów panie wymieniały się umiejętnościami w haftowaniu. Regina sama projektowała wzory a inne umiała w sposób praktyczny ulepszyć.
Trudne powojenne czasy obydwie siostry przywołują jednak z ogromną radością. Z wielkim uznaniem wspominają ks. Kazimierza Cwalinę jako wspaniałego wychowawcę i przyjaciela młodzieży. Proboszcz bolał nad tym, że młodzi giną od min i szukał sposobu aby ich czymś skutecznie zająć odciągając od zaminowanych miejsc. Tak zaistniał w Drozdowie teatr, którego sercem była p. Bandachowa. Wystawiane w Drozdowie i okolicznych miejscowościach komedyjki i sztuki (na które trzeba było mieć zgodę władz) dawały młodzieży ogromną satysfakcję. Powstał też chór prowadzony przez organistę Stanisława Krupko. W chórze śpiewało ponad 20 osób znających osiem opraw muzycznych do różnych liturgii po łacinie. Obydwie siostry występowały w przedstawieniach i śpiewały w sopranach. Oprawy muzyczne procesji Bożego Ciała były tak kunsztowne i daleko niesione doliną, że mieszkańcy Siemienia wychodzili z domów żeby posłuchać.
Z haftowaniem richelieu Stefanii rzecz miała się następująco: Już jako stateczna pani własnego domu potrzebowała trzech serwetek na modną wtedy toaletkę. Poprosiła siostrę. Regina oświadczyła, że najwyżej może odrysować jej wzór ale resztę musi zrobić sama. Od tych trzech serwetek poszło dalej i dalej a efekty są zdumiewająco piękne. Na pytanie jak znajdowały czas na haftowanie przy tylu obowiązkach z prowadzeniem gospodarstwa, domu, opieką nad chorymi rodzicami, dziećmi p. Regina odpowiada: „Jak miałam jakiś stres i kłopoty to wtedy siadałam i zaczynałam haftować”. Kłopotów było wiele, dużo też powstało tych igłą malowanych dzieł sztuki. Wędrowały potem w formie prezentów do najbliższych i w Polskę, ale też do USA i Grecji. Często pojedyncze, unikalne egzemplarze powstałe w oparciu o własnoręcznie naszkicowany wzór.
Z pięciu córek p. Reginy najlepiej haftuje Anna Ostrowska. Wnuczki również interesują się i próbują haftować. Oto maleńkie streszczenie z pracowitego, skromnego, głęboko dobrego życia pań Reginy i Stefanii. Chciałoby się powiedzieć lekcja pokory dla nas narzekających często na dzisiejsze zaganiane i zestresowane czasy.
Tekst: Teresa Grużewska
Sponsorzy wystawy:
Mieszkańcy Drozdowa
Gabs Foto Express