"Dwa komplety opon". Tak handlarze oszukują kupujących
Miniony weekend spędziłem znów na poszukiwaniu używanego samochodu. Z osobą, która chciała go kupić, oglądaliśmy kilka egzemplarzy. Łączyło je jedno – każdy miał dwa komplety opon. Przynajmniej tak obiecywał sprzedający.
DRUGI KOMPLET OPON TO ARGUMENT, JAKIM POSŁUGUJĄ SIĘ SPRZEDAJĄCY. WIEDZĄ, ŻE MAŁO KTO BĘDZIE TO SPRAWDZAŁ, TYLKO UWIERZY NA SŁOWO (FOT. MARCIN ŁOBODZIŃSKI)
Każdy chyba wychodzi z założenia, że po zakupie używanego samochodu trzeba wymienić olej i rozrząd. Ja — już nauczony doświadczeniem — z reguły polecam do tego wymianę opon na nowe. To też ważna część samochodu, a nigdy nie wiadomo, w jaki sposób była eksploatowana. Oczywiście jeśli są naprawdę w świetnym stanie, to dobrze, ale zazwyczaj nie są. Zwłaszcza w autach sprowadzonych z zagranicy.
Kiedy handlarz mówi: "auto ma dwa komplety opon"
To zazwyczaj oznacza, że nie ma ani jednego. Na tym komplecie, który jest na aucie, wrócisz do domu, a drugi najlepiej mu zostaw, by sam oddał do utylizacji. Naoglądałem się "dwóch kompletów" w życiu, a to, co widziałem ostatnio, skłoniło mnie do napisania tego artykułu. Niech będzie dla was przestrogą.
Kupowaliśmy dość tanie auto, za ok. 20 tys. zł. Więc jeśli brać pod uwagę, że komplet dobrych opon kosztuje około 1200–1400 zł (ok. 6–7 proc. ceny samochodu), to dwa komplety dają spore oszczędności – jeśli nie trzeba ich kupować. Jeśli trzeba, to należy to brać pod uwagę i dodać do podstawowych wydatków pozakupowych, takich jak serwis, polisa OC, przerejestrowanie pojazdu itp.
Niestety, z punktu widzenia osoby kupującej auto, wygląda to trochę inaczej. Ostatnie, o czym myśli, to właśnie opony. Cieszymy się, że handlarz wymienił rozrząd za 450 zł, a zupełnie ignorujemy fakt, że za takie pieniądze trudno kupić nawet dobre opony używane.
Oprzytomnienie nastąpi dopiero po zakupie. Faktem jest, że stan opon nie ma wpływu na decyzję, ale jest kartą przetargową, zazwyczaj dla handlarza.
— No ale ma pan dwa komplety opon – mówi jeden z handlarzy przy negocjacjach.
— Wie pan co, to ten sobie pan weźmie, a na tym dojedziemy do warsztatu i wymienimy na normalne – odbijam piłeczkę, wskazując spękane chińczyki w bagażniku i "zjechane" 9-letnie zimówki na kołach.
Takich sytuacji miałem więcej. Przykładowo, sprzedający (akurat nie handlarz) też twierdził, że ma dwa komplety. Tymczasem te, na których przyjechał, były kompletnie zużyte. Puszka czernidła nie wystarczyła, by ukryć ich fatalny stan. Drugi komplet rzeczywiście był ładny.
Jeszcze inny też zrobił opony na świecąco, nawet były całkiem świeże, bo z 2016 roku, ale nie dało się tym ukryć faktu, że bieżnik nie miał nawet pełnych 2 mm grubości.
Jeden z handlarzy otworzył bagażnik auta, by pokazać, że ma "bardzo dobre opony letnie", bo samochód stał na zimówkach z 2014 r.
— To są bardzo dobre opony w jakim sensie? – zapytałem handlarza.
— No zobaczy pan, jaki bieżnik mają – odparł.
No fakt, był gruby – na oko 6 mm – i miał piękny wzór, jakby wygrał w "konkursie dla pięciolatków – narysuj bieżnik marzeń". Wyjąłem jedną oponę i prawie połamałem sobie język przy czytaniu nazwy – sam nie wiem, czy modelu, czy producenta. Przy tym czymś w bagażniku wszystkie inne chińskie opony, jakie widziałem, wcale nie były takie "chińskie".
Znajomy w końcu kupił samochód z dwoma kompletami opon. I to dobrej klasy. Zimowe pirelli, które miał w bagażniku, być może posłużą za kwietnik, jeśli przekonam go, że 4-milimetrowy bieżnik nie sprawdzi się zimą. Natomiast ładne uniroyale, które miał na kołach, dopiero na drugi dzień oprzytomniły go, więc zadzwonił i powiedział:
— Wiesz co, nie zauważyliśmy, że jedna ma guza na boku – stwierdził ze smutkiem przez telefon.
— Ty nie zauważyłeś, ja ci o tym mówiłem chyba ze trzy razy – odparłem.
Tak to działa. Podnieceni zakupem auta nie widzimy i nie słyszymy, choć mamy oczy i uszy. Wiem, bo sam kiedyś kupiłem samochód z oponą, której bok od wewnętrznej strony był wycięty do samego drutu tak głęboko, że nie wiem, jakim cudem się nie rozpadła. Jednak długo z nią nie jeździłem, bo pierwsze, co kupiłem do tego auta, to właśnie opony. Gdybym stwierdził, że jeszcze się nadają (jak większość), to jeździłbym pewnie tak długo, aż by się rozerwała.
Źródło: autokult.pl