"Profesor Wincenty Lutosławski – nieszablonowy filozof, obywatel świata"
Na miarę Europy i świata
Na przełomie XIX i XX wieku był zdecydowanie najpopularniejszym polskim filozofem. Nie tylko w kraju, ale i za granicą. Lista wybitnych osób, które poznał i z którymi korespondował jest długa i wypełniają ją chociażby takie nazwiska jak indyjski przywódca Mahatma Gandhi, pisarz Joseph Conrad, wybitny filozof i psycholog Wiliam James, filozof-noblista Henri Bergson czy założyciel Zgromadzenia Małych Braci Jezusa błogosławiony Karol de Foucauld. Niedawno w USA, w prestiżowym uniwersyteckim wydawnictwie, wyszła wielotomowa korespondencja Wiliama Jamesa, w której jeden z tomów to w dominującej części wymiana listów jednego z największych intelektualistów XX wieku z Wincentym Lutosławskim. Ówczesny świat naukowy na poziomie najważniejszych postaci nauki i kultury tworzył swoistą „republikę listów” i w tej elicie – europejskiej, czy nawet szerzej – światowej, Lutosławski, filozof z podłomżyńskiego Drozdowa był osobą ważną.
Na niwie krajowej znał również ludzi z elity. Stale wymieniał poglądy m.in. z prof. Kazimierzem Twardowskim czy dowódcą polskiej floty admirałem Józefem Unrugiem. Cenili go Bolesław Prus, prof. Władysław Tatarkiewicz i Eliza Orzeszkowa. Intrygował Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Dla innych był oryginałem i ekscentrykiem – np. prof. Jean B. de Courtenay nazywał go niezrównoważonym. W latach '30 autobiografia Lutosławskiego napisana pod osobliwym i zwodniczym tytułem „Jeden łatwy żywot” wywołała niemałe zamieszanie oraz falę komentarzy. Zaskakujące w książce było to, że Lutosławski, na początku XX wieku przez kilka lat członek Narodowej Demokracji, skrytykował w niej Romana Dmowskiego oraz ważne osobistości z kręgów endecji.
Znany badacz Platona
Sławę przyniosły mu badania nad pismami największego z filozofów, czyli Platona (do dziś żartuje się, że cały dorobek filozofii na przestrzeni wieków to jedynie przypisy do Platona). Opracował własną metodę badawczą zwaną stylometrią, przy użyciu której wykazał przejście w filozofii platońskiej od idealizmu do spirytualizmu. Jego ustalenia, do dziś wiążące w nauce, dały mu poczesne miejsce w historii filozofii.
Wyszedł z Drozdowa, z domu ziemiańskiego, w którym panowało wychowanie patriotyczne, szacunek do Kościoła oraz twarda dyscyplina (wystarczyło spojrzenie ojca Franciszka Lutosławskiego by uspokoić chłopców – Wincentego i jego pięciu młodszych braci). Skończył uniwersytet w Dorpacie jako filozof, choć początkowo studiował chemię.
Wykładał na wielu renomowanych uczelniach wyższych. W Polsce na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz Uniwersytecie Wileńskim, zaś za granicą na uniwersytetach w Kazaniu, Lozannie, Genewie oraz University College w Londynie. Prowadził zajęcia z filozofii, logiki, psychologii oraz literatury polskiej. Oprócz tego wygłosił niezliczoną, trudną do oszacowania ilość odczytów i prelekcji dla ludności, stowarzyszeń oraz instytucji naukowych w kraju i Europie (Paryż, Zurych, Berlin, Londyn). W latach 1907-1908 odbył swoiste tournée z wykładami po USA, goszcząc w Los Angeles, Bostonie oraz Chicago, gdzie zrobił wielkie wrażenie na Helenie Modrzejewskiej – naszej aktorce robiącej wówczas karierę za oceanem (choć on sam uznał ją za niezbyt inteligentną).
Znakomicie władał kilkoma językami obcymi oraz językami klasycznymi – łaciną i greką, obowiązkowymi w tamtych czasach dla każdego wytrawnego humanisty. Książki Lutosławskiego tłumaczono na język niemiecki, francuski, angielski oraz włoski. Jako poliglotę zatrudniono go w roku 1919 w Biurze Prac Kongresowych, w którym pomagał polskiej dyplomacji w walce o kształt i pozycję odrodzonej Polski w powojennej Europie. I choć śmiało można go nazwać „obywatelem świata”, najbardziej interesowały go sprawy polskie i nasza rodzima kultura. Badania nad Platonem, które dały mu światową wręcz sławę, uważał jedynie za wstęp do zajmowania się polską filozofią narodową, którą w duchu mesjanizmu przez większość życia uprawiał.
Mesjanizm
90-letnie życie tego filozofa jawi się nam jako wielka intelektualna przygoda, pełna poszukiwań i zakrętów. W młodości początkowo określał się jako agnostyk i dopiero później pod wpływem lektury Platona uświadomił sobie nieśmiertelność ludzkiej duszy i wrócił do chrześcijaństwa. Zawsze był przekonany o dziejowej roli Kościoła, ale równolegle poszukiwał mądrości w innym kręgach kulturowych. W duchowości hinduizmu znalazł jogę, z której zaczerpnął ćwiczenia oddechowe, jego zdaniem pomocne w zachowaniu zdrowia fizycznego i psychicznego. Był także zwolennikiem reinkarnacji, czyli przeświadczenia o preegzystencji jaźni i nowym wcieleniu po śmierci. To najbardziej kontrowersyjny element światopoglądu myśliciela, który sprowadził na niego krytykę kręgów kościelnych. Ostatecznie jednak Lutosławski przed śmiercią ogłosił, że jeśli którakolwiek z jego koncepcji jest sprzeczna z nauką Kościoła katolickiego to ją odwołuje.
Jako wielki kontynuator tradycji polskiego mesjanizmu wierzył w dziejowe posłannictwo Polski. Co przez to rozumiał? Otóż uważał, że Polska ma przypisaną przez Opatrzność misję chrystianizacji Europy, a w szczególności przemiany stosunków między narodami z rywalizacji i egoizmu na rzecz harmonijnej, pokojowej współpracy. By tego dokonać musi najpierw zorganizować własne życie społeczne i państwowe w duchu ideałów Ewangelii. Tak rozumiał określenie „Mesjasz narodów”. Polska w tym znaczeniu ma być inspiratorem wielkiej przemiany, zwiastunem nowych czasów. Oczywiście jeśli swojego szczególnego charakteru i wybraństwa nie zaprzepaści.
Widzimy zatem, że Lutosławski odszedł całkowicie od wymiaru martyrologicznego polskiego mesjanizmu. Nie ma tu skupienia się na cierpieniach zniewolonego narodu. Polacy mają przede wszystkim myśleć o przyszłości i kreowaniu nowej chrześcijańskiej Europy. To jej ambitne, idealistyczne (lecz nie ponad siły zdaniem Lutosławskiego) zadanie.
Wielkim kapitałem, który nasz kraj wniósł do dziedzictwa europejskiego było dzieło Unii Lubelskiej. Jest ono zobowiązaniem do skupienia wokół nas narodów Europy środkowowschodniej. W czasach gdy znów mówi się o idei Międzymorza czy ścisłej integracji Grupy Wyszehradzkiej, warto przypomnieć o tym, że właśnie Wincenty Lutosławski był jednym z prekursorów koncepcji federacji państw pod szczególnym przewodnictwem Polski. Byłaby to unia Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi, Ukrainy, Polski, Czech, Słowacji, Rumunii i Węgier.
Przyszłość to wychowanie
Prof. Lutosławski uważał za nadrzędny obowiązek narodu oświatę opartą na najlepszych wzorcach cywilizacyjnych, uczącą poświęcenia i patriotyzmu. Celem takiego wychowania jest stworzenie nowego typu elity, już nie „z urodzenia”, jak szlachta czy arystokracja, lecz „arystokracji z ducha”, czyli najzdolniejszych ludzi bez względu na pochodzenie społeczne. Uważał to za jedyny ratunek przed niszczącymi demokrację rządami finansjery, oligarchii czy zwiedzionego demagogią tłumu (patrzył na katastrofę rewolucji w Rosji). Tworzenie takiej elity było przedmiotem jego wielkiej troski. Realizował to zadanie zakładając na początku XX wieku stowarzyszenie patriotyczno-religijne „Eleusis” spod skrzydeł którego wyszło wielu wybitnych ludzi. Dlatego na grobie filozofa w Krakowie są umieszczone są greckie litery EΛΣ (ELS) skrót od słów jego życiowej dewizy „Wolni wybawicielami ludów”.
"Witold Lutosławski – twórca harmonii muzycznej w czasach przemian europejskich XX wieku"
Witold Lutosławski jest przykładem niezależnego artysty. Kompozytor, pianista, dyrygent w swoim przeszło osiemdziesięcioletnim życiu musiał zmierzyć się z wieloma wyborami. Nigdy jednak, jak zapewniał, nie został zmuszony do tworzenia wbrew wyznawanym ideałom. Był gorącym zwolennikiem harmonijnej muzyki o pięknej formie, której doskonaleniu poświęcił życie. Pisząc znajdował się niekiedy pod wrażeniem wydarzeń. Świadomy wzrastającej popularności światowej czuł się zobowiązany do wsparcia niezależnych twórców.
Urodził się w Warszawie 25 stycznia 1913 r. Rodzice, matka Maria z Olszewskich i Józef Lutosławscy poznali się w trakcie studiów uniwersyteckich w Szwajcarii na początku XX w., skąd po pobytach w Londynie i Warszawie przybyli do Drozdowa – rodzinnego majątku Lutosławskich. Wczesne dzieciństwo Witold spędził w drozdowskim dworze, w którego otoczeniu czas upływał odmierzany harmonią pór roku oraz dobowym rytmem zajęć. Uwielbiał to miejsce, stało się ono również wstępem do jego edukacji muzycznej. Ojciec inspirował jego swoim kunsztem pianistycznym docenianym na uroczystościach charytatywnych, a matka rozpoczęła lekcje muzyki z malcem. Jednak nim Witold zajął się na dobre nauką muzyki wybuchła I wojna światowa. Niezupełnie świadomy globalnej tragedii wraz z rodziną wyjechał wozem w głąb Rosji wysiedlony przez dotychczasowego zaborcę. W 1918 r. Lutosławskim udało się powrócić spod bolszewickich rządów. Niestety uwięzieni Józef z bratem Marianem pozostali w Moskwie. Wybitni działacze narodowi zostali rozstrzelani 5 września 1918 r. Niespodziewana śmierć bliskiej osoby była czymś niewytłumaczalnym dla sześcioletniego Witusia, który wówczas często powtarzał: Źli ludzie zabili tatusia.
Talent kompozytorski nastoletniego Witolda Lutosławskiego odkrył i docenił profesor Witold Maliszewski w Warszawie. Wymagający nauczyciel i pedagog z powołania, gdy dowiedział się, że Witolda już nie stać na lekcje zaproponował mu bezpłatną pomoc, w zamian za obietnicę pomagania zdolnej młodzieży, gdy osiągnie już sukces zawodowy.
Nurt, w którym uformował się styl muzyczny Witolda Lutosławskiego był tonalną muzyką jego młodości. W twórczości tej odczuwał tęsknotę do porządku. Zdawał sobie sprawę z nieograniczonego horyzontu tego rodzaju kompozycji. Ówczesną twórczość określał jako zastępczą. Wariacje symfoniczne, wykonane po raz pierwszy latem 1939 roku, Lutosławski uznał za prawdziwy początek swojej kompozytorskiej drogi.
Proza życia szczególnie w okresie II wojny światowej zmusiła twórcę do szukania chleba także z gry na fortepianie. W okresie okupacyjnym tworzył duet fortepianowy razem z Andrzejem Panufnikiem. Pisał też kompozycje muzyczne. Praca ta dostarczała mu wiele radości, wynikała po części z własnej chęci spełnienia misji społecznej. Pieśni komponowane dla żołnierzy polskiego ruchu oporu zostały opublikowane jako Pieśń Walki Podziemnej na głos i fortepian. W czasach odbudowy pisanie melodii ludowych dla szkół było obowiązkiem dla kompozytora, co czynił z przyjemnością. Jednak dla twórcy szukającego pełnej harmonii prace te nie stanowiły głównego nurtu zainteresowań. Na początku kariery zawodowej miał wrażenie, że będzie pisał do szuflady, jednak pod koniec lat sześćdziesiątych wzrastająca popularność jego muzyki i dochody z tantiem za utwory zamawiane umożliwiły oderwanie się od ubocznej twórczości. Piosenki rozrywkowe miał zwyczaj publikować pod pseudonimem „Derwid”, który zarejestrował w ZAIKSie w 1957 roku.
Po odwilży stalinowskiej technika, jaką w sobie wyrobił dla pisania muzyki użytkowej – łączenie prostych diatonicznych melodii z kolorową harmoniką – stała się narzędziem do czegoś poważniejszego. Jednak do tego, co chciał przekazać nie znajdował odpowiedniego języka muzycznego, musiał więc go sam wypracować. Czuł się przy tym jak „samotny wilk”. Tworzenie konwencji muzycznej, choćby tylko dla siebie, było pracą na lata.
Lutosławski dystansował się w głównym nurcie swojej twórczości od kwestii związanych z popularnością oraz gustami. Miał jednak nadzieję, że gdy słuchacz oswoi się z jego muzyką to może z czasem ją polubi. Starał się być przy tym niezależnym twórczo od powodzenia i rozumienia lub jego braku. Wyrażał w swojej muzyce, to co było dla niego najważniejsze – prawdę artystyczną i żywił się nadzieję, że jest grupa ludzi, do której jest podobny, dla nich tworzył w oderwaniu bezpośrednim, ale głęboko świadomy ich potrzeb. Liczne nagrody i coraz bardziej wymowne uhonorowania sprawiły, że w krótkim czasie kompozytor zaczął być postrzegany nie jako przedstawiciel awangardy, lecz jako klasyk muzyki XX wieku.
Ukazany choćby w jeszcze całkiem „świeżym” dokumencie filmowym: Granatowy Zeszyt artysta mimo swego niewątpliwego skupienia na warsztacie kompozytorskim okazuje się bacznym obserwatorem życia kulturalnego i zwolennikiem środowiska solidarnościowego ludzi kultury pilnie śledzącym próby doprowadzenia do rozszerzania się niezależności sztuki artystycznej w Polsce. Prace organizacji muzycznych w kraju i międzynarodowych, dla wielu osób, kojarzą się z jego zaangażowaniem. W kontaktach z władzami PRLu starał się unikać nadmiernego zbliżenia. Radykalną zmianę w tej postawie spowodowało ogłoszenie stanu wojennego 13-go grudnia 1981 roku. Lutosławski wycofał się wówczas z życia publicznego w Polsce, a tym bardziej z obecności w państwowych mediach. Po przełomie politycznym w 1989 roku reprezentował środowisko muzyczne w Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie, a od 1992 roku w Radzie Kultury przy Prezydencie.
Prywatnie był człowiekiem niezwykle skromnym, bez ambicji przywódczych, który szukał inspiracji twórczych nie tylko w szlifowaniu warsztatu, ale i w trakcie podróży, na wypoczynku żeglarskim na Mazurach i norweskim wybrzeżu. Zrodzony w dzieciństwie zachwyt narwiańską przyrodą i jej harmonią udzielał się również w dojrzałym życiu. Kontakt z naturą wpływał na jego charakter. Nigdy nie zapomniał o urokliwych lasach, polach, rzekach i łąkach oraz ogrodach.
Witold Lutosławski zmarł w 1994 r. w Warszawie. Już za życia, dla wielu Polaków stał się patriotyczną legendą. Jako muzyk był niezrównanym twórcą piszącym niepowtarzalne dzieła, autorytetem w środowisku kompozytorów i jednym z jego kreatorów oraz gwarantów niezależności. Przykład festiwalu „Warszawska Jesień” jest chyba najbardziej wymownym dowodem jego osobistego zaangażowania w prezentację niezależnej twórczości muzycznej w czasach PRLowskiej poprawności. Przy każdej nadarzającej się okazji podkreślał, że twórca ma prawo do wolności, bo jego obowiązkiem wobec słuchaczy jest komponowanie w zgodzie z przyniesioną na świat, osobistą wizją muzyki.
Witold Lutosławski dotrzymał słowa danego w młodości profesorowi Witoldowi Maliszewskiemu. Nie szukając rozgłosu wspierał stypendiami wyjazdy kształceniowe młodych muzyków, a także przekazywał placówkom dydaktycznym sprzęt muzyczny. Zapamiętano go jako człowieka ratującego życie, gdy zapewniał potrzebującym muzykom środki pieniężne na zagraniczne operacje oraz jako wspomożyciela zabezpieczającego finansowo represjonowanych działaczy solidarnościowych.
„Franciszek Lutosławski – europejski praktyk doby pozytywizmu"
O ludziach wyróżniających się społecznie mówi się, że to społecznicy, o – pomnażających majątek, że są przedsiębiorczy, o – wyróżniających się na polu nauki, że to naukowcy. Jak wobec tego należałoby nazwać człowieka, który łączy w sobie te wszystkie cechy? Może to być synonim określający wizjonera z zacięciem i pomysłem na realizację marzeń. Taki właśnie był Franciszek Dionizy Lutosławski (1830-1891). Żyjąc w XIX wieku osobiście doświadczył skutków polityki zaborców obejmującej m.in. restrykcje popowstaniowe, ograniczenia oświatowe i społeczne. Nie były one jednak w stanie zatrzymać wielkiego serca i wszechstronnego umysłu. Jego życie wypełnione oświatą, działalnością zawodową i społeczną oraz wielkim przywiązaniem do roli rodziny jest świadectwem umiejętnego czerpania z kulturowych wzorców narodowych i dobrodziejstw cywilizacji europejskiej w zakresie postępu gospodarczego.
Lata szkolne
Syn Wincentego Jakuba i Józefy z Grabowskich był najmłodszym z czworga rodzeństwa. Urodził się w Warszawie 10 X 1830 r. Matka z domu hrabianka podlaska, współczesna i krewna Stefana Grabowskiego - ministra Królestwa Polskiego przy dworze petersburskim, uznawana była w rodzinie za niepospolitą postać. Syn wiele jej zawdzięczał. Franciszek dzieciństwo spędził w rodzinnym majątku ziemskim – Drozdowie. Po ukończeniu gimnazjum łomżyńskiego rozpoczął naukę w Warszawie. Szczupły i niskiego wzrostu, odznaczał się niezłomnym charakterem, silną wolą, niepospolitą inteligencją. W stolicy kształcił się z postanowieniem wszechstronnego przygotowania do prowadzenia rodzinnego majątku ziemskiego. Nie zaniedbywał przy tym nauki śpiewu, gry na skrzypcach i fortepianie, brał udział w zajęciach fechtunku, gimnastyki i pływania. Korzystając z rad ojca rozwijał znajomość języka francuskiego i niemieckiego, zapoznawał się z ekonomią polityczną, historią i historią prawa, z administracją kraju i z systematem rządów, ich prawami, a dopiero potem z teorią agronomii. Naukom tym wiele zawdzięczał w swoim późniejszym życiu zawodowym. Od września 1850 r. kształcił się w instytucie Agronomicznym w Marymoncie. Po drugim roku nauki rozpoczął praktyki terenowe, do których wielką wagę przykładali profesorowie uczelniani Wojciech Jastrzębowski i Michał Oczapowski. Oni też rozwinęli w młodym umyśle instynkt warszawskiego pozytywizmu oraz potrzebę podnoszenia kultury rolnej poprzez czerpanie z najlepszych wzorców i adaptowanie ich do warunków miejscowych, tak by były one optymalnie wykorzystane. Po ukończeniu nauki chcąc się wydostać za granicę, co za cara Mikołaja I dla ziemian było bardzo trudne, uczył się tokarstwa i jako czeladnik miał prawo do odbycia zagranicznego stażu, a to umożliwiło mu pozyskanie paszportu. Znając dobrze nie tylko urzędowy język rosyjski, ale prócz niego francuski, angielski, a także niemiecki, z paszportem w kieszeni odbył kilka dłuższych wyjazdów na teren Niemiec, Belgii, Francji i Anglii. Kierując się chęcią zdobycia jak najszerszego pojęcia o rolnej gospodarce, zwłaszcza z zakresu przetwórstwa, bywał m.in. na wystawach rolniczych w Paryżu 1856 i 1860 r. Okres ten łączy się już z przejęciem przez praktykanta rodzinnego majątku po śmierci ojca w 1855 r.
Członek warszawskiego Towarzystwa Rolniczego
Jako absolwent marymoncki współpracował z redakcją „Rocznika Gospodarstwa Krajowego”, w którego komitecie redakcyjnym zrodziła się myśl utworzenia Towarzystwa Rolniczego przedpowstaniowego. Po jego otwarciu wstąpił do nowej organizacji. Pełnił funkcję sekretarza sekcji ogólnej i członka korespondenta na terenie okręgu łomżyńskiego. Był też bliskim współpracownikiem Andrzeja Zamoyskiego i tak jak on, w sprawach społecznych i narodowych, anglomanem. W tym duchu przygotował dwie większe prace. Tłumaczenie książki Conrada de Gourcy: Przewodnik dla rolników życzących zwiedzić gospodarstwa angielskie (wyd. G. Gebethner i Sp., Warszawa 1858) oraz autorską: Notatki z wycieczek rolniczych za granicę kraju (Warszawa 1862). W tej pracy niewątpliwie zawarł własne spostrzeżenia, przemyślenia i ocenę rolnictwa. Treść książki odzwierciedlała również jego osobiste rozumienie sedna indywidualnych dążeń, które prezentował na łonie Towarzystwa Rolniczego, a po jego rozwiązaniu, uważając za swój obowiązek, spopularyzował w wolno dostępnej publikacji, we wstępie do której napisał:
„Pracę tę drukiem ogłaszam wtem przekonaniu, że jak siły nasze nie do nas wyłącznie, a do kraju przede wszystkim należą, tak nabyta wiedza obszerna czy maluczka, nie naszą, a ogółu jest własnością, z ogółem też ją wedle sił dzielić, uważam za obowiązek”.
Przedsiębiorca
Sprawy Towarzystwa Rolniczego były odzwierciedleniem prac, jakie rozpoczął po objęciu, po śmierci ojca, rodzinnego majątku ziemskiego. Chcąc go zachować musiał urentownić produkcję oraz ją zintensyfikować. Rozpoczął budowę zakładów przemysłowych. W oparciu o miejscowe surowce przetwórcze uruchomił gorzelnię i fabrykę mąki ziemniaczanej. Sprowadził bydło rasy holenderskiej i założył w Łomży pierwszą mleczarnię w stylu zachodnioeuropejskim. Można w niej było nabyć także warzywa. Te stosunkowo nieznaczne dochody zeszły na plan dalszy, gdy zaczął rozwijać browarnictwo. W 1862 roku uruchomił pierwszy browar produkujący znaczne ilości piwa sprzedażowego. Zakład ten szybko zwiększał produkcję, dystansując miejscową konkurencję. Renomę zawdzięczał źródłom wybornej wody mineralnej, recepturze oraz umiejętnej reklamie. Medale na wystawach w Warszawie, Wiedniu, Paryżu, Moskwie i Filadelfii rozsławiły markę i gwarantowały popyt na coraz odleglejszych rynkach zbytu. W latach 1877-1879 Franciszek Dionizy wybudował duży, nowoczesny browar parowy według projektu firmy „Germania” z Saksonii. Ta największa z inwestycji dała dochody gwarantujące stabilizację jego rodzinie w następnym pokoleniu. Przemysłowiec, na skutek wytężonej pracy, tracił zdrowie. Mimo to przez ostatnie dziesięć lat życia w dalszym ciągu osobiście zarządzał rodzinnymi zakładami w Drozdowie.
Przedstawiciel rodziny i narodu
Franciszek Dionizy był dwukrotnie żonaty. Po kilkuletnim związku z Marią ze Szczygielskich, zakończonym śmiercią żony, związał się węzłem małżeńskim z jej siostrą Pauliną. Miał sześciu synów: Wincentego – filozofa i publicystę; Stanisława – rolnika i działacza ziemiańskiego; Mariana – inż mechanika i elektryka; Jana – dra nauk rolniczych, redaktora „Gazety Rolniczej”; Kazimierza – księdza, współtwórcę harcerstwa; Józefa – rolnika i działacza narodowego. W swej skromnej egzystencji był wzorem umiaru i szacunku dla drugiego człowieka. W trudnych chwilach niewoli państwowej widział źródło opoki narodowej w ognisku rodzinnym i kulturze narodowej pielęgnowanej w życiu i pracy w polskim dworze. Pomny własnej edukacji w skorumpowanej przez rusyfikatorów szkole, wyzwolił synów spod rosyjskiego systemu kształcenia, po edukacji domowej kierując ich do gimnazjów w Mitawie i Rydze. Zapobiegliwość ojcowskiej troski wydłużyła maksymalnie czas wejścia w polityczne dojrzewanie jego synów oraz wyzbyła ich z powszechnie panującego w związku z urodzeniem i statusem majątkowym dystansu społecznego. Klasyczne podstawy (harmonijne i proporcjonalne) szlifowania młodzieńczych charakterów wpłynęły na ich późniejszy indywidualizm. Zarówno pod względem zawodowym, jak i społecznikowskim sięgnęli wyżyn, nie traktując tych osiągnięć jako celu samego w sobie, ale jako drogę ku rosnącemu pożytkowi społecznemu i samorealizacji.
Franciszek Dionizy Lutosławski jako uczestnik powstania styczniowego, doświadczywszy jego tragizmu, na pierwszym planie widział wolność osobistą i indywidualny wybór, co bez niezależności gospodarczej i syntezy społecznej uważał za nierealne. Działania tego rodzaju, w jego i synów pozytywistycznych wizjach, oczyszczały naród z ułomności, które w przeszłości pozbawiły go własnego państwa. Bez wątpienia wybierając modernizację gospodarczą, odnowę społeczną i duchową narodu nestor rodu i jego potomkowie rozbudzali świadomość wspólnoty narodowej, gotowej przetrwać najtrudniejsze wiraże dziejowe w coraz większym stopniu odczuwając więź wspólnoty duchowej, lokalnej i narodowej. Działając byli przekonani o nieuchronności wojny mocarstw rozbiorowych, z której odrodzi się Polska.
„Dominium Drozdowo – europejski model gospodarczy na tle zaborowych realiów”
Żyzna ziemia, wiekowe lasy, bujne łąki oraz życiodajna i spławna rzeka, taka jak Narew, przez wieki zapewniały dostatek przy tradycyjnym modelu gospodarowania zasobami dominialnymi nie tylko w regionie łomżyńskim. Drozdowo – dobra Lutosławskich należały do typowych przykładów. Pogorszenie się koniunktury gospodarczej w XIX w. z uwagi na wojnę krymską, wymusiło na miejscowym ziemiaństwie przebudowę dotychczasowej machiny gospodarczej. Lecz w kraju nad Wisłą brakowało pewnej recepty na te dolegliwości. W jednym z listów Wincentego Jakuba Lutosławskiego do syna Franciszka Dionizego ta uwaga ze strony młodego agronoma oburzyła nestora, który z niedowierzaniem dostrzegał rozmiar jednego z piętn gospodarki narodowej – zacofania rolniczego. Stanowczo więc zachęcał syna do nieustawania w wysiłkach wynalezienia choć jednej trafnej publikacji o zagadnieniu. Gdzie i w jaki sposób miał tego dokonać, to pozostawiał już do intuicyjnej interpretacji własnego beniaminka.
tamtejszych wzorcowych gospodarek wydał drukiem przewodnik dla rolników chcących poznać wyróżniające się gospodarstwa zachodu Europy. Szczególnie interesował się przemysłem spożywczym. Podobno chcąc poznać dogłębnie jeden z browarów wystarał się o posadę stróża nocnego. Po latach wybudował własny browar według projektu firmy „Germania” z Chemnitz. Z powodzeniem konkurował on z takimi wytwórniami jak pilzneńska, w której drozdowski przemysłowiec nigdy nie był, toteż należy uznać, iż wiedza jaką nabył w trakcie stróżowskiej praktyki musiała być niezwykle krytyczna. Niewątpliwie nie znosił on tandety i powierzchowności, gotów był płacić za jakość, miał też dystans do przepychu. Mieszkał w przebudowanym czworaku, a jego ulubionym daniem na kolację były ziemniaki z zsiadłym mlekiem. Droga do sukcesu gospodarczego jaką pokonał była długaGłos rozczarowania poziomem ekonomiki agrarnej kończącego agronomiczną edukację w podwarszawskim Marymoncie dziedzica podsycony był naukami tak wybitnych wykładowców, jak przyrodnik profesor Wojciech Jastrzębowski. Franciszek Lutosławski był także w gronie współpracowników „Rocznika Gospodarstwa Krajowego”, a niebawem został sekretarzem Towarzystwa Rolniczego w Warszawie. Jak mało kto zdawał sobie sprawę ze skutków zrzucania na barki dzierżawców odpowiedzialności za dochodowość wielkiej własności ziemskiej. Bez planu rozwoju przewidzianego na lata majątki borykały się z wiecznymi niedostatkami, a może i widmem parcelacji. To, co mogło być zaczynem dla wielkiego kapitału, pochłaniała szachownica drobno-szlachecko-włościańska. Lutosławski, nie widząc wokół siebie przykładu zdrowego myślenia gospodarczego, który mógłby pomóc zaradzić zapaści jego rodzinnego gospodarstwa, postanowił poznać osiągnięcia wyróżniających się gospodarek za granicą. Szlachcic-patriota, pod pretekstem tokarskiej praktyki czeladniczej, uzyskał od władz carskich paszport. Teraz mógł już bez przeszkód kilkukrotnie opuszczać Królestwo Polskie. Wyjeżdżał na ziemie niemieckie, do Belgii, Francji, Anglii. Będąc pod dużym wrażeniem i pełna wyrzeczeń. Ryzykował też w myśl zasady, kto nic nie ryzykuje, ten niczego nie ma. Początkowo nastawiał się na przetwórstwo produktów podażowych. Prócz własnych plonów skupował je u sąsiedztwa. Miał przetwórnię ziemniaczaną. Spirytus, krochmal i pochodne procesowe nie przynosiły jednak spodziewanych dochodów, więc przestawił się na mleczarstwo. Mimo posiadania młodego wydajnego stada krów mlecznych czerwonych polskich zrezygnował z ich hodowli wyspecjalizowując się w rasie holenderskiej i jej krzyżówkach. Bydło pozyskał z Prus, a nawet Anglii. Prócz chowu w swoje ręce wziął również przetwórstwo i zbyt detaliczny mleczarski. Ponadto rozszerzył zakres upraw o asortyment szklarniowy. Cięte kwiaty, nowalijki, włoszczyzna były czymś nowym i bardzo pożądanym w gubernialnej Łomży. Pod względem dochodowości tę sztukę biznesu przewyższała jedynie produkcja i przerób zboża we własnym młynie, a nade wszystko warzelnictwo piwa drozdowskiego rozsławione medalami wystaw światowych w Wiedniu, Moskwie, Paryżu, a nawet Filadelfii i Pittsbursku w USA. Wyrób ten sprzedawał na trzech kontynentach. Sygnowane literą „D” wpisaną w trójkąt piwo drozdowskie, jak wszystkie przedsięwzięcia miało swoje sekrety. Doskonałe ujęcie wody mineralnej oraz niemal czwarta część objętości alkoholowej. Znany przemysłowiec-kapitalista inwestował przede wszystkim w ludzi. Wieloletniego ogrodnika Izydora kształcił w Warszawie u Ulricha i nie był to wyjątek. Z niektórymi ze współpracowników łączyły go więzy jeszcze z carskich katowni, gdzie jako powstańcy styczniowi wspólnie przechodzili piekło śledztwa. Do końca życia pozostawał pod tajnym nadzorem żandarmerii. O swoich przeżyciach nie mówił, były to wspomnienia zbyt dotkliwe, a groźba utraty rodziny i dorobku także przodków wciąż odczuwalna. W następcach, a miał sześciu synów, widział przede wszystkim obywateli. Od maleńkości wpajał im, że aby być szlachcicem ustawicznie uszlachetniać się trzeba, w codziennej służbie krajowi szukać kotwicy jego odrodzenia. Chcąc wyprowadzić synów spod apuchtinowskiego zrusyfikowanego systemu szkolnictwa urządził we własnym dworze tajną szkołę z bonami szwajcarskimi i nauczycielami takimi, jak przybyły z Uniwersytetu Wrocławskiego Oskar Rumpe. Niemieckie gimnazja w Rydze i Dorpacie oraz mury tamtejszych wyższych uczelni, a także Halle, Paryża, Zurychu i Londynu wzbogaciły potomków w niezwykle cenne i przydatne w życiu zawodowym i społecznym wiedzę i umiejętności. Umierając pozostawił po sobie najbardziej dochodowy w przeliczeniu na powierzchnię i uprzemysłowienie majątek w północno-wschodniej części Królestwa Polskiego. Zespól zakładów przemysłowych, scalone grunta drozdowskie, dokupione Wiktorzyn i Czaplice miały godnych następców. Kwestia dalszych transformacji gospodarczych ojcowizny najżywiej interesowała kierunkowo wykształconych i obeznanych z rolnictwem i przetwórstwem Stanisława, Jana i Józefa Lutosławskich. Jednak największy wpływ na jedność spuścizny miał najstarszy z synów Wincenty. Filozof, metafizyk, pasjonat dzieł Platona potrzebował środków finansowych na dalsze badania m.in. w londyńskim British Museum i prywatną docenturę na Uniwersytecie w Krakowie. Doprowadził więc do działów majątkowych, co stanowiło odstępstwo od woli ojca, który wyznaczył synom renty dochodowe, chcąc zachować wypracowaną jedność dóbr. Szeregu usprawnień dokonał syn Marian. Inżynier mechanik i elektryk zainstalował urządzenia prądotwórcze, zelektryfikował browar i młyn oraz dwory. Natomiast Jan chciał przekształcić rodzinny majątek w wielkie zakłady przemysłowe. Na znaczne inwestycje nie miał jednak zgody rodzeństwa. W początkach XX wieku dobra synów Franciszka – Dominium Drozdowo – proponowały nabywcom zaopatrzenie we własnych hurtowych składach piwa w Królestwie Polskim oraz w Moskwie, sieciach piwiarni i restauracji obejmujących 13 miejscowości guberni łomżyńskiej. Młyn walcowy elektryczny wytwarzał mąkę pszenną i żytnią wszelkich gatunków. Warsztaty mechaniczne oferowały naprawę różnorakich narzędzi i maszyn rolniczych, parowych, gorzelniczych, tartaków oraz wyrób odlewniczych części mosiężnych. Szkółki leśne polecały duży wybór sadzonek. Mleczarnia Drozdowo w Łomży mieściła się od lat w rodzinnym domu na ul. Krótkiej, róg Jatkowej – jej siedziba zachowała się do naszych czasów. Kontynuację ojcowskiej pracy, wyróżniającej się jakością bracia uwidocznili też w nazewnictwie współwłasności: właściciele Synowie Fr. Lutosławskiego raz w adresie korespondencyjnym: poczta Lutosławski Drozdowo. Dziedzice drozdowscy aspirowali do przewodnictwa łomżyńskiemu ziemiaństwu i inteligencji. Ruchy te obserwowalne są w kwestiach strajku rolnego w 1905 r. Jan Lutosławski przykładnie podniósł wówczas stawki godzinowe oraz zmniejszył czas pracy dniówkowej robotników. Stanisław zaangażował się w organizację Szkoły Handlowej w Łomży, opiekę nad miejskim szpitalem, wybudował ochronkę i szkołę dla dzieci w Drozdowie oraz przewodniczył miejscowemu Kołu Macierzy Szkolnej. Józef kolektywizował rolników m.in. w Kółku Rolniczym „Narwica” i Towarzystwie Spożywczym „Zgoda” w Drozdowie. Bracia zaangażowali się w utworzenie i prowadzenie Łomżyńskiego Towarzystwa Rolniczego. Sprawy te wymagały dużego zaangażowania oraz udziału kapitałowego. Nie obciążały jednak budżetu rodzinnego, gdyż gros środków pochodził z własnej wytwórczości i kompetencji. Ożywienie społeczno-gospodarcze trwało do wybuchu I wojny światowej. W 1915 r. rodzina opuściła łomżyńskie strony zmuszona do tego przez wycofujące się wojska rosyjskie. W 1918 r. wśród powracających z wygnania zabrakło Mariana i Józefa zamordowanych przez bolszewików w Moskwie. Odzyskująca wolność Polska stawiała przed obywatelami nowe wyzwania.
Wielka własność dóbr drozdowskich wyrosła na skutek chęci przeciwdziałania kryzysowi rolnemu wojny krymskiej. Praca powiodła się dzięki kapitałowi ludzkiemu, który rozwinął przykładnie drozdowski przemysł i współbrzmiący z nim ruch socjalny. Był to przejaw swego rodzaju harmonii. Innowacyjność jej polegała na włączeniu się w nurt przemian gospodarczych zachodnioeuropejskich dla ratowania rodzimej gospodarki oraz zapewnienia solidnych podstaw materialnych przyszłym pokoleniom. Ich zadaniem stała się odbudowa państwa polskiego w codziennej służbie krajowi.
"Kazimierz Lutosławski – zachodnie fascynacje i umiłowanie Polski"
Polak bez kompleksów
W Kazimierzu Lutosławskim uderza jego wszechstronność. Był prawdziwym tytanem pracy. Z zachowanych wspomnień osób jako go znały wyłania się obraz człowieka, którego życie było związane z aktywnościami na wielu polach a dzień pracy zaczynał się wcześnie rano i kończył późno w nocy.
Urodzony w Drozdowie w roku 1880 odebrał solidne wykształcenie – najpierw od specjalnie sprowadzonych z zagranicy nauczycieli prywatnych oraz w gimnazjum w Rydze, a potem na uniwersytecie w Zurychu. Został doktorem medycyny, ale na tym nie poprzestał. Wiele podróżował poznając szpitale, szkoły, fabryki, muzea, biblioteki oraz ucząc się języków obcych. Odwiedził Niemcy, Włochy, Francję, Szwajcarię oraz Anglię. Umożliwiał mu to udział w zyskach drozdowskiego majątku. W Londynie ukończył studia społeczno-polityczne na renomowanej Szkole Nauk Politycznych w Londynie. Angażował się w pracę stowarzyszeń skupiających polskich emigrantów, m.in. zagranicznego oddziału towarzystwa „Sokół” i patriotycznych kół młodzieży. Jeszcze na studiach w Zurychu poznał Romana Dmowskiego, na którym wywarł bardzo dobre wrażenie, co spowodowało, że został przyjęty do elitarnej Ligi Narodowej, czyli tajnego kierownictwa liczącego się wówczas obozu Narodowej Demokracji.
Chłonął wiedzę oraz zdobyczne rozwiniętych, wolnych krajów Europy, zawsze myśląc o przyszłości ojczyzny pozostającej pod władzą obcych. Największe wrażenie wywarła na nim imperialna Anglia. Z Londynu pisał do rodzinnego domu w Drozdowie: „Gdy tutaj widzę tę powagę, tę pracowitą gruntowność, z jaką Anglicy dla swojej przyszłości pracują, takie gorące pragnienie we mnie powstaje, aby dla naszej przyszłości, dla tej Polski, o której do niedawna mówiono, że »będzie«, a którą my dziś czujemy, że »jest«, takie same szerokie i głębokie podwaliny pracy i świętego wysiłku położyć”. Zafascynował się angielskim systemem oświaty, pragnąć te cenne wzorce przenieść na polski grunt.
Gdy poznawał rozwiązania stosowane w Anglii doszedł do niezwykle ciekawego historycznego spostrzeżenia. To co Anglikom zajęło całe dziesięciolecia Polacy osiągnęli o wiele wcześniej poprzez dzieło Komisji Edukacji Narodowej. W wieku XVIII Polska kreowała i realizowała nowoczesne idee wychowawcze, wyprzedzając inne państwa, lecz niestety, ze względu na agresję zaborców nie mogliśmy tego dzieła kontynuować.
Z Anglii do Polski
Już przytoczony powyżej cytat ukazuje nam pragnienie Kazimierza Lutosławskiego by włączyć się w dzieło odrodzenia życia narodowego. To charakterystyczny rys okresu poprzedzającego rok 1918 – przekonanie, że warunkiem odzyskania niepodległości jest moralna odnowa samych Polaków. Lutosławski uznał, że kluczem do przemiany narodu na zaangażowanych patriotów i obywateli jest wychowanie. Z tego powodu nie oddał się pracy lekarza, ale realizowaniu przedsięwzięć oświatowych. Założył w Szymanowie w roku 1906 wzorowaną na modelu angielskim szkołę działającą pod nazwą Ogniska Wychowawczego Wiejskiego oraz przybliżał rodakom zdobycze zachodniej myśli pedagogicznej. Jednak najważniejszą inicjatywą jaką rozwijał w kraju był skauting nazwany po polsku harcerstwem. To ruch tak zrośnięty z naszą historią, że dziś niektórym trudno przyjąć fakt, że narodził się w Anglii. Harcerstwo jest przecież tak bardzo polskie. Pamiętajmy jednak, że właśnie dzięki takim ludziom jak on idea, która powstała za granicą, nabrała w naszym kraju osobliwego charakteru – stała się jednocześnie polska i europejska bez utraty swej istoty. Lutosławski wzbogacił ją narodowymi elementami i dostosował do rodzimej tradycji. Był osobą szczególnie do tego uprawnioną, znał bowiem praktycznie całą literaturę angielską poświęconą skautingowi oraz większość prac na jego temat publikowanych w innych krajach. Dzięki znajomości języków obcych mógł je czytać w oryginale.
Tak stał się jedną z najważniejszych postaci w historii polskiego harcerstwa. Popularyzował skauting w środowisku nauczycielskim oraz organizował obozy harcerskie – jedne z pierwszych w kraju. Odbywały się one także w jego rodzinnym Drozdowie.
Był również autorem artykułów, broszur i książek poświęconych skautingowi. W tych publikacjach zajął się uszczegółowieniem zasad pracy instruktorów, przekazaniem cennych wskazówek oraz (a może należałoby powiedzieć – przede wszystkim) pogłębieniem wymiaru intelektualnego i moralnego ruchu skautowego, określeniem tego jaki powinien być skaut i do czego powinien dążyć.
Znany jest jako autor projektu Krzyża Harcerskiego, któremu przyświecała łacińska dewiza „Per aspera ad astra” – „Przez ciernie do gwiazd” wskazująca sens wychowania harcerskiego. Do dziś noszony jest na harcerskich mundurach, a kolejne pokolenia poznają jego bogatą symbolikę.
Kościół, naród i kultura
Zatem nie medycyna, ale wychowanie stało się jego ważnym życiowym zajęciem, które kontynuował także po przyjęciu święceń kapłańskich, co nastąpiło w roku 1912. Długo dojrzewała w nim myśl o drodze kapłańskiej. Księdzem został w wieku 32 lat, gdy był już organizatorem skautingu i autorem prac na temat edukacji. Stał się „harcmistrzem w sutannie”, kapelanem skautowym, znanym z pseudonimów „Druh Szary” albo „ksiądz Jan Zawada”. Cieszył się wielkim szacunkiem i sympatią dzieci oraz młodzieży.
Równoległe do posługi kapłańskiej wykonywał w swoim życiu jeszcze wiele innych prac. Był publicystą, opracował program nauki religii w szkołach, zdobył tytuł doktora teologii. Podczas I wojny światowej, gdy przebywał na emigracji w Rosji zajmował się tworzeniem szkół i skautingu dla polskich emigrantów w Moskwie oraz pomagał przy przerzucie na zachód żołnierzy i ochotników, którzy później zasilili szeregi Armii Polskiej we Francji dowodzonej przez generała Józefa Hallera. W wolnej Polsce z ramienia endecji został posłem na sejm. Słynął z erudycyjnych, a bywało że czasem ostrych polemik, lecz pomińmy w tym miejscu konflikty polityczne tamtych lat. Był członkiem sejmowej komisji zajmującej się oświatą oraz głównym autorem rozpoczynającej się od słów „My, Naród Polski” preambuły do konstytucji marcowej z 1921 roku. Ta ostatnia aktywność życiowa księdza Lutosławskiego może nas nieco dziwić, ale pamiętajmy, że do połowy lat '20 w II Rzeczypospolitej praca parlamentarzysty była otwarta także dla osób duchownych.
Żył niespełna 44-lata. Zmarł niespodziewanie w roku 1924 na szkarlatynę – chorobę, której wówczas nie potrafiono leczyć tak skutecznie jak dziś.
Gdybyśmy musieli wskazać pasję która kierowała jego bardzo pracowitym życiem, to byłby to głód życia duchowego i intelektualnego, egzystencji nieograniczającej się jedynie do przemijających spraw materialnych. Interesowała go głównie myśl religijna i myśl wychowawcza – dwie dziedziny, które rozwijał w kraju poprzez własne publikacje oraz popularyzację osiągnięć zagranicznych. Przybliżał rodakom nie tylko skauting, ale również psychologię, m.in. analizy profesora Stanleya Halla z USA. Popularyzował dokonania teologiczne jego spowiednika i jak sam to ujmował „ojca duchowego” kardynała Desire Merciera – wybitnej postaci Kościoła katolickiego w XX wieku oraz rozprawy belgijskich jezuitów zajmujących się badaniami przyrodniczymi. Propagował przesłanie encyklik papieskich Leona XIII i Benedykta XV. Taką wymianę, popularyzację i rozwój myśli uważał za nieodzowny element istnienia kultury.
"Sofia Casanova Lutosławska – Hiszpanka, która pokochała Polskę"
Dwie ojczyzny
Niewiele jest osób łączących Polskę i Hiszpanię, dwa kraje europejskiego pogranicza, wschodnią flankę Starego Kontynentu oraz jego zachodni kraniec. Zdaje się, że to dwa odległe państwa i kultury, ale postać Sofii Casanovy Lutosławskiej pokazuje nam, że łączy je wiele wspólnego.
Ta niezwykła kobieta z krajem nad Wisłą związała się szczerą miłością, po tym jak pokochała pewnego młodego polskiego filozofa z podłomżyńskiego Drozdowa – Wincentego Lutosławskiego. On był erudycyjnym, oczytanym młodym intelektualistą z żarem w oczach. Później zdobył tytuł profesora, stał się wykładowcą europejskich uczelni, poliglotą oraz autorem wielu książek wydawanych w kraju i za granicą. Ona była niezwykle zdolną poetką i pisarką, która dostąpiła zaszczytu deklamowania własnych wierszy na dworze królewskim, przyjaciółką królowej Marii Krystyny.
Poznali się w Madrycie i była to prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Wkrótce się pobrali, a Hiszpankę od razu pokochała rodzina w Drozdowie. „Sofityna”, bo tak ją nazywano, z wielkim zaciekawieniem chłonęła polską kulturę, obserwowała nasz naród i uczyła się języka męża. Mieli z Wincentym cztery córki: Marię, Izabellę, Halinę oraz Jadwigę. Ostatnia z wymienionych zmarła w dzieciństwie.
Dane je było poznać wielu wybitnych Polaków tamtej doby. W Krakowie Lutosławscy prowadzili słynny salon towarzyski zwany „Hiszpanią”, gdzie gościła elita kulturalna miasta: malarze Józef Mehoffer i Leon Wyczółkowski, ludzie pióra – Władysław Reymont i Stanisław Wyspiański, a także działacze Narodowej Demokracji w tym Roman Dmowski, który szczególnie pokochał to hiszpańsko-polskie małżeństwo. Z wzajemnością ze strony profesorstwa. Sofię lider endecji nazywał „Króloweńką”.
Lata płynęły im na wspólnych troskach, wychowywaniu dzieci i przenosinach do miast, gdzie Lutosławski podejmował kolejne prace. Od Londynu, Lozanny aż po mroźny rosyjski Kazań. Historia ta ma jednak swoją ciemniejszą stronę. Byłaby opowieścią o pięknej miłości, gdyby nie to, że Wincenty opuścił żonę wiążąc się z inną kobietą. Rodzina w Drozdowie była oburzona, podobnie Dmowski. Wszyscy stanęli w obronie Sofii, a filozofa spotkał ostracyzm ze strony bliskich mu osób.
Co zrobiła po rozstaniu? Mogła wyjechać do Hiszpanii i tam budować swoją przyszłość. Madryt i La Coruńa z której pochodziła przyjęłyby ją z otwartymi ramionami. Miała taką możliwość przed I wojną światową, w okresie międzywojennym, a nawet jeszcze po II wojnie światowej, gdy była leciwą kobietą, która musiała oglądać rzeczywistość pod władzą komunistów. Wybrała inaczej, uznając że krajem w którym powinna wychować córki jest Polska.
Kariera literacka
Jej twórczość to temat na wyczerpującą monografię. Książki o niej powstają w Hiszpanii, gdzie jest postacią bardziej znaną niż w Polsce. Natkniemy się tam na przykład na ulicę imienia Sofii Casanovy Lutosławskiej. W roku 2017 wydano tom jej poezji. Wcześniej ukazała się obszerna kilkusetstronicowa biografia, którą napisała Rosario Martinez.
W Polsce w ostatnich latach za przyczyną krajowych iberystów i mieszczącego się w dworze Lutosławskich Muzeum Przyrody w Drozdowie, dzięki konferencjom i publikacjom coraz więcej osób może usłyszeć o autorce w latach '30 ubiegłego wieku typowanej do literackiej nagrody Nobla.
Sławę przyniosły jej utwory poetyckie pisane oryginalnym stylem, przesiąknięte głębokim humanizmem oraz bardzo subtelnym oglądem piękna i złożoności świata. Była też autorką powieści, z których dwie zyskały dosyć duże uznanie w Polsce: „Więcej niż miłość” oraz „Doktor Wolski”. Są niezwykle interesujące także z tego względu, że zawierają spostrzeżenia na temat naszego narodu. Przykładowo w powieści epistolarnej „Więcej niż miłość”, którą w roku 2011, w sto lat od pierwszego wydania w kraju, przypomniało Muzeum Przyrody w Drozdowie, zamieściła ciekawą refleksję na temat silnych i niezależnych polskich kobiet.
Sofia Casanova Lutosławska przybliżała również Polakom dzieła literatury hiszpańskiej angażując się w prace translatorskie. My zawdzięczamy jej między innymi tłumaczenia sztuk noblisty Jacinto Benaventego, zaś Hiszpanie przekład najsłynniejszej powieści Henryka Sienkiewicza, czyli „Quo vadis”.
Przez wiele lat była dziennikarką i autorką reportaży o Polsce oraz Europie Środkowej i Wschodniej zamieszczanych w hiszpańskiej gazecie „ABC”. Publikowała je pod tytułem „Desde Polonia” – „Z Polski”, co jest bardzo istotne, ponieważ wtedy, gdy zaczęły się ukazywać, Polski nie było jeszcze na mapie Europy. Pragnęła niepodległości swojej drugiej ojczyzny, tak jak pragnęła wielkości Hiszpanii. W prywatnej korespondencji wyznawała: „Sprawa polska jest także moją sprawą”.
Reportaże te są niezwykłym zapisem obrazu epoki. Podczas I wojny światowej opisywała w nich życie żołnierzy w okopach i cierpienia ludności. W tym czasie była pielęgniarką w szpitalach Czerwonego Krzyża. Widziała na własne oczy rewolucję w Rosji i nie bała się przeprowadzić wywiadu z Lwem Trockim. Podczas jednej z demonstracji została poturbowana przez pędzący tłum w wyniku czego doznała urazu wzroku, z którym miała problemy do końca życia.
Pisała też o Rasputinie, rodzinie carskiej, wolnej Polsce, kulturze międzywojnia czy o Józefie Piłsudskim, z którym zresztą przeprowadziła wywiad. Od roku 1908 do roku 1939 ukazało się kilkaset reportaży jej autorstwa. Zamyka je przykra data 1939. Ostatnim był tekst „Pył z ruin” po którym pismo „ABC” postawiło przed nią warunek: reportaże będą publikowane jeśli nie będzie potępiać hitlerowskich Niemiec. Hiszpania poprzez tego typu „życzliwą neutralność” spłacała wtedy dług wdzięczności za pomoc Hitlera podczas wojny domowej lat 1936-1939. Na to nie przystała oświadczając: „Zawsze pisałam prawdę”.
Wspólnota kultur
Przeżyła 97 lat (1861-1958) i cztery wielkie wojny: wojnę lat 1914-1918, wojnę polsko-bolszewicką, krwawą wojnę domową w Hiszpanii, której nie doświadczyła osobiście, ale śledziła ją z wielkim bólem serca oraz II wojnę światową. Była zatem świadkiem tragicznego wieku XX i dlatego sporo miejsca w jej twórczości zajmował sprzeciw wobec zła.
Kochała kulturę i w niej widziała lekarstwo na nienawiść między ludźmi i narodami. Przez całe życie pasjonowała ją Europa, mimo kolejnych dziejowych katastrof wciąż twórcza i ważna dla całego świata. Tej pasji należy przypisać to, że poznała i biegle władała ośmioma językami obcymi. Łączyła bieguny europejskości – wschód i zachód, północ i południe.
W Polakach ukochała umiłowanie honoru i religijność, dostrzegając podobieństwa do Hiszpanów, bo te dwa narody wyrosły na katolickich korzeniach, co znacząco wpłynęło na ich losy, mentalność mieszkańców i kształt kultury. Zarówno Polska jak i Hiszpania zasłużyły na chlubne miano „przedmurza chrześcijaństwa” ponieważ Polska tamowała przez wieki najazdy Tatarów i Turków osmańskich, chroniąc Europę przed podbojem, a Hiszpania od VIII wieku zmagała się z podbojami arabskimi, aż do wieku XV prowadząc tzw. rekonkwistę, czyli walki o wyzwolenie półwyspu iberyjskiego spod władzy Maurów. Warto pamiętać, że Europa miała dwa przedmurza.
Zadanie publiczne pt. "Lutosławscy - nietuzinkowe osobowości - polskie serca, światowe umysły" współfinasowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie "Dyplomacja publiczna 2019".
Materiał wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiany z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.